Kilkadziesiąt kilometrów od Santa Marty na północy Kolumbii leży najwyższe nadmorskie górskie pasmo na świecie. Niewielki dystans jaki dzieli ciepłe wody morza karaibskiego z najwyższym szczytem wznoszącym sie na wysokość 5775 m n.p.m. powoduje że na relatywnie małej przestrzeni występują całkowicie odmienne warunki środowiskowe. Od bujnej zieleni do pokrytych śniegiem szczytów. Choć postępujące zmiany klimatyczne miały także i tutaj swój wpływ na ilość pokrywy śnieżnej. Góry Sierra Nevada de Santa Marta są domem dla kilku rdzennych społeczności tej części kraju. Ludy Kogi, Wiwa czy Arhuaco w różnych partiach masywu znalazły swoje miejsce i założyły osady. Jednak nie od zawsze tak było. W czasach przed przybyciem Hiszpanów przodkowie tych społeczności z ludu Tayrona zamieszkiwali niżej położone tereny w tym te nadmorskie, jednak agresywna postawa przybyszów w tym zajmowanie ziemi miała skutek w tym że autochtoniczna ludnośc uciekła na wyżyny.
Dzisiejsi potomkowie tych społeczności mają swój język i różnice w ubiorach, chociaż u każdej dominuje kolor biały. Jednak wszystkich łączy poczucie odpowiedzialności za opieke nad Matką Ziemią. Ta ludność w wielkim stopniu swoją egzystencję opiera na harmonii z naturą, a Niwi Umuke jak sami nazywają góry Sierra Nevada uważają za serce świata Matki Ziemi i poczuwają się do obowiązku dbać o nie i je chronić.
Będąc w okolicy najpopularniejszą możliwością odwiedzenia tych terenów jest wycieczka do odkrytego w 1972 roku świetego miasta Ciudad Perdida, a które uważa się że powstało 650 lat wcześniej niż słynne Machu Picchu. Okolice Ciudad Perdida są zamieszkałe głównie przez ludność Kogi. Jednak wspólnie z kolegą poprzez poznanie pewnej osoby udało nam się wybrać w inny rejon, może nie tak popularny, ale nie mniej interesujący. Wspólnie z Kogi tereny te zamieszkuje także liczna społecznośc Arhuaco i to ich domostwa odwiedziliśmy.
Liczba członków Arhuaco szacowana jest na około 50 tys. podzielona na różne osady w tym paśmie górskim. W każdej takiej osadzie są tzw. Mamos, czyli duchowi i religijni przewodnicy. Mamos posiadają życiową mądrość i to oni są odpowiedzialni za kierowanie codziennym życiem i podejmowaniem kluczowych decyzji. Żeby zostać mamos, młody chłopak musi wiele lat spędzić w odosobnieniu, przygotowując się do swojej przyszłej roli.
Arhuaco wierzą w stwórcę zwanego Kaku Serankua czyli Ojciec. Siebie samych uważają za Starszych Braci, a wszystkich pozostałych, w tym innych indian za Młodszych Braci. W ich rozumieniu świata kluczowa jest równowaga, w tym ta z naturą i wierzą że jej zaburzenie przynosi nieszczęście.
Nieodłącznym atrybutem w dłoniach mężczyzn jest tzw. poporo, czyli drewniane naczynie służące do przechowywania proszku z rozgniecionych morskich muszel zebranych na wybrzeżu. Naczynie ma wieko ze szpikulcem który zwilżony uprzednim kontaktem z ustami zanurza się w w środku naczynia i odrobiny tego proszku przenosi do ust. W ustach żuje się liście koki, które w kontakcie z proszkiem potęgują swoje działanie. Same liście koki nie mają działania uzależniającego, ale są używane przez wiele ludów i kultur andyjskich między innymi w celu stłumienia głodu lub umożliwienia dłuższego przebywania bez snu.
Rdzenna ludność swoją egzystencję opiera na rolnictwie chociaż także łowiectwo nie jest im obce. Hodują też trzodę, krowy, kurczaki i inne zwierzęta choć to raczej na szczególne okazje.
Arhuacos i pozostałe społeczności w przeszłości jak i dzisiaj mierzyli sie z wieloma problemami i ciężkimi chwilami. Lata niepokojów miały wpływ także na ich życie. Doświadczyli konfliktów partyzantów z wojskami rządowymi. Walki o kontrole terytoriów, morderstwa, zastraszanie, przymuszanie do pracy dla karteli zmusiło wielu do opuszczenia terenu. W przeszłości zdarzały się morderstwa liderów tej miejscowej ludności. Dzisiaj problemem jest przyznawanie kolejnym przedsiębiorstwom licencji wydobywczych dla części rejonu Sierra Nevada. Arhuacos organizowali protesty w celu utworzenia Sierra Nevada strefą wolną od przemysłu wydobywczego, jednak z różnymi skutkami.
Departament Choco leży w północno zachodniej części Kolumbii. Jest to jedna z najbiedniejszych części kraju w sensie ekonomicznym, ale równocześnie jest jedną z najbogatszych jeśli chodzi o bioróżnorodność. Nadbrżeżne wody Pacyfiku są domem dla wielu gatunków ryb, a od czerwca do października także wielorybów, które przypływają tutaj z Antarktydy i południowego wybrżeża Chile w celu wydania potomstwa w tutejszych ciepłych wodach. To także czas kiedy nieliczni turyści przybywają oglądać te wielkie ssaki.Region jest bardzo bogaty kulturowo ponieważ jest zamieszkiwany w głównej mierze przez kolumbijczyków pochodzenia afrykańskiego, potomków niewolników którzy zostali tutaj sprowadzeni przez hiszpańskich kolonizatorów. Hiszpanie odkrywszy bogactwo tych ziem w surowce i minerały natrafili na problemy z ich pozyskiwaniem ze względu na niesprzyjającą pogodę oraz gęstą dżunglę. Dlatego w tym celu pomiędzy 1700 a 1800 rokiem sprowadzili ok. 7000 niewolników z Afryki do pracy w kopalniach minerałów np. złota oraz na plantacjach bananów.
Drugą najliczniejszą, ale już nie tak bardzo jak Afro-Kolumbijczycy etniczną grupą są rdzenni mieszkańcy jak choćby społeczność Embera , Citararaes czy Baudoes zajmujący się głównie połowem oraz łowiectwem. Kiedy konkwistadorzy przybyli na te tereny ludność Embera uciekła w region Darien wzdłuż granicy z Panamą. Pomimo tego większość z nich zgineła wtedy z rąk najeźdźców lub na jedną z chorób którą ci przywlekli ze sobą. Obecnie społecznośc rdzenna nie przekracza 15 procent populacji Choco. To właśnie z ludu Embera pochodził mój towarzysz i przewodnik po krótkiej wizycie w dżunglii, choć znalezienie odpowiedniej osoby wcale nie jest takie oczywiste. Pomocne okazały się rekomendacje i wskazówki. Od słowa do słowa i udało mi się dość szybko trafić na właściwą osobę, notabene Poito bo o nim mowa był także jednym z przewodników niedawnej wyprawy naukowej, która była częścią ciekawego filmu dokumentalnego o Choco, a który miałem okazję wcześniej zobaczyć.
Samo Choco z racji że jest w czołówce regionów świata pod względem sumy opadów, nie jest najlepszym celem wyjazdów dla miłośników słońca i plażowania, deszcz jest powszechny nawet w czasie pory suchej, ale pomimo tego pacyficzne nietknięte plaże i samo wybrzeże na którym dżungla styka się z oceanem robi niesamowite wrażenie. I choćby dlatego warto zboczyć z utartych szlaków i zobaczyć ten region. Ludzie są bardzo gościnni, a natura wciąż ma bardzo dużo do zaoferowania jak rzeki, wodospady, gorące żródła i przede wszystkim wspomniana gęsta dżungla pokrywająca większość rejonu, choc niełatwa do eksplorowania z racji wielu wzniesień i wzgórz. Dotarcie do wielu miejsc wzdłuż wybrżeża z racji braku dróg jest ograniczone do podróży łodzią od strony oceanu. Jeśli chce się odwiedzić miejsca jeszcze bardziej na uboczu to wtedy warto i wskazane jest rozeznanie w kwestiach bezpieczeństwa, bowiem tak jak w całym kraju także i w Choco są miejsca które lepiej omijać ze względu na obecność grup przestępczych i partyzantów. Mój pobyt w Choco koncentrował się na kilkudniowej wizycie w dżunglii, nie był to łatwy czas, ale ciekawa przygoda często obarczona jest pewnymi niedogodnościami. W artykule zamieszczam kilkanaście zdjęć z tej podróży.